sześćdziesiątym kilkunastu smarkaczów popchnęło kraj do wojny... Kraj, który nie miał ani jednego bataljonu, ani jednej armaty, ani jednego jenerała.
W Świerkach był stary pałac, podobny do jednopiętrowej kamienicy i ogromny park wilgotny i ponury.
Dopóki Kazio mieszkał na wsi, w parku rozlegały się wesołe krzyki dzieci, trzask fuzyjek kapiszonowych, piskliwe głosy komendy. Wówczas stryj lubił chodzić po zarastających ścieżkach, przypatrywać się marszom, obozom, zasadzkom i bitwom dzieci. Ale, kiedy chłopak wyjechał do szkół, stary dziwak prawie nie odwiedzał parku; włóczył się po ogromnych pokojach pałacu, palił fajkę i myślał... myślał... myślał...
Myślał, że jednak Świerki smutne są bez Kazia i że gdy chłopak wstąpi do wojska, trzeba będzie za nim pojechać... Myślał, że gdy tak rozumnie wychowa swego pupila, inna szlachta będzie go naśladować, i tym sposobem zwolna utworzy się w Polsce nowa szlachta, która nie pozwoli na powstania i stłumi jakieś tam demokratyczne, a naprawdę anarchistyczne mrzonki.
Więc chodził pan Wincenty, palił fajkę i myślał... A niekiedy zatrzymywał się na środku wielkiej komnaty, jakby czekał na coś, a może nasłuchiwał odgłosów tej nowej przyszłości, której chciał być pierwszym siewcą...
Tymczasem Kazio uczył się w gimnazjum i powoli wyrabiał sobie stanowisko. W szkole przedewszystkiem zapoznał się z synami wojskowych, a przez nich z oficerami różnej broni, z którymi utrzymywał stosunki aż do piątej klasy. Bywał na musztrach, brał czynny udział w ćwiczeniach strzeleckich, nawet artyleryjskich, jeździł na kilkudniowe manewry. Niekiedy oficerowie budzili go w nocy i brali na wycieczki.
Nauczycielom, którymi po największej części byli Rosjanie, podobał się wojskowo usposobiony i oficerskie stosunki pielęgnujący uczeń. Koledzy jednak mniej się nim zachwycali, tem bardziej, że Kazio wcale nie zdradzał uczuć polskich.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/010
Ta strona została uwierzytelniona.