Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

Naturalnie wytoczono śledztwo, ale chociaż „Dziady“ w kancelarji gimnazjalnej zamieniły się na „Odyseę“ przekładu Siemieńskiego, stryjowi Wincentemu poradzono, ażeby synowca wycofał z gimnazjum.
Na pożegnanie dyrektor taką zrobił uwagę:
— Kazimierz Witoldowicz jest dobry, zdolny, szlachetny, ale... w ostatnich czasach zmienił się... Niech pan zwróci na to uwagę!...
— No, chłopak rośnie — odparł stryj — niedługo już będzie młodzieńcem...
— Tak, ma pan słuszność... On widać dlatego zmienił się, że rośnie...
Usunąwszy się z gimnazjum, młody Świrski wstąpił do szkoły handlowej. Tu poznał innych nauczycieli, innych kolegów, i tu zaczęły fermentować w nim nowe myśli. Dotychczas nie czuł różnicy między sobą i Rosjanami; dziś, po wyrzuceniu go ze szkoły za poemat Mickiewicza, zaczął nietylko rozumieć, ale i odczuwać, że Polacy znajdują się pod jakiemś innem prawem, aniżeli reszta ludzi.
„Dlaczego — myślał — Rosjanin, Niemiec, Francuz, nawet Żyd może czytywać swoich autorów w swoim języku?... Kto ma prawo kontrolować: jakie ja książki czytam?... albo pytać mnie: od kogo je dostałem?... Dlaczego w policji nie chcą mówić z nami po polsku, a w sądach i w szkole nawet kary za to wymierzają?... Cóżto ja jestem gorszy choćby od Iwana Skoworcowa, albo Johana Szmidta? Tymczasem oni mają swój język, a ja nie mam go...“
W nowej szkole zaczął odwiedzać zebrania koleżeńskie, przysłuchiwał się odczytom i rozprawom, które odsłoniły przed nim, dotychczas nieznany, a nawet nie przeczuwany świat — krzywdy. Na zebraniach bywali nietylko uczniowie szkoły handlowej, ale także młodzież urzędnicza, subjekci, rzemieślnicy, których, pomimo różnicy zajęć i stanowisk, wiązało jednak coś wspólnego: wielka krzywda.