— Bić... mordować!... powtarzał Zając.
— Ażeby państwo łatwiej zozumieli...
— Jakie tam państwo?... towarzysze!...
— Ażeby... — zawahał się Świrski — ażeby... szanowni słuchacze łatwiej zrozumieli: jakie zalety powinien mieć dowódca, choćby najniższego stopnia, i jakie zalety powinno mieć wojsko, dam przykład...
— Proszę nie szczypnąć!... — odezwano się w najciemniejszej stronie magazynu.
— Piękne towarzystwo, niema co mówić! — wtrącił ktoś wytwornym akcentem.
— To się wynoś, kiedy ci nie pięknie!...
— Dam przykład — ciągnął Świrski. — Dowódca kompanji, dzielącej się, jak wiadomo, na cztery plutony, ma pod bronią dwustu czterdziestu ludzi. Każdy pluton, liczący w tym wypadku sześćdziesięciu ludzi, kwateruje w innej wsi, każda wieś jest odległa od sąsiedniej o trzy lub cztery wiorsty... Jest to przykład fantastyczny... Nagle, z wieczora, dają znać owemu kapitanowi, że o dwie mile przed nim znajduje się oddziałek nieprzyjacielski, liczący stu pięćdziesięciu ludzi, a więc znakomicie słabszy, który śmiało możnaby napaść i znieść.
Cóż tedy robi ów oficer?... Przedewszystkiem stara się sprawdzić wiadomość, czyli dowiedzieć się jak najdokładniej: ilu jest nieprzyjaciół?... gdzie stoją?... kiedy mają zamiar odejść?... czy wpobliżu niema posiłków?... Gdy zaś to sprawdzi, wysyła do plutonów rozkazy, ażeby, dajmy na to, wyruszyli w nocy ze swoich kwater, każdy najbliższą drogą, ażeby maszerowali do takiego a takiego punktu i stanęli tam — przypuśćmy — o piątej rano.
Dowódcy plutonów spełniają rozkaz dokładnie, cała kompanja znajduje się o oznaczonej godzinie we wskazanem miejscu, odpoczywa... Wtedy kapitan robi plan ataku i przystępuje do wykonania. Wysyła jeden pluton, czyli sześćdziesięciu
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.