Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

i oświadczył, że chce rozmówić się z najwybitniejszymi Rycerzami Wolności. Jakoż Świrski zaprosił na wieczór kilkunastu kolegów, do których gość taką miał przemowę:
— Moi panowie! Moskwa już dała hasło do rewolucji...
— Nieosobliwe!... — szepnął Świrski.
— Bo to dopiero przygrywka, na którą odpowiedziały echa w armji i marynarce...
— Niewielka sztuka być rozstrzelanym!... — wtrącił Starka.
— Mówi pan, że niewielka?... — ciągnął gość. — Sądzi pan, że większa sztuka łazić po gzemsach, albo jeździć na skrzydle rozmachanego wiatraka?...
Przy tych słowach Świrski i Linowski zarumienili się.
— A ja i tegobym nie potrafił... — mruknął Jędrzejczak, targając rude włosy.
— I ja nie potrafiłbym — ciągnął gość — bo też rewolucja nie wymaga zręczności cyrkowej...
— Tylko czego?... — spytał Linowski, ostro patrząc mu w oczy.
— Odwagi!... poświęcenia!... — odpowiedział gość. — Jeżeli potrzeba usunąć jakiego łotra i zginąć samemu, socjalny rewolucjonista, gdy wyciągnie los, potrafi kilka tygodni żyć pod grozą śmierci i jeszcze z zimną krwią robić przygotowania. A wy co?...
— Potrafilibyśmy to samo... — odparł Starka.
— Więć nie chwalcie się, tylko róbcie...
— Mordować bezbronnych nie będziemy; to sprzeciwia się i celom naszego związku, i naszym gustom!... — rzekł Świrski.
— Wygodny związek!... bezpieczne gusta!... — uśmiechnął się gość.
— Ten pan myśli — zabrał głos Chrzanowski — że my się boimy śmierci i nie potrafilibyśmy, naprzykład, losować, gdyby na to przyszło... Pokażmy mu...