— Co wielmożny pan da... Ja tu ciągle będę przy hotelu, to wielmożny pan znowu mnie gdzie poszle... A o panicza to ja się jeszcze raz sam dowiem i tu przyprowadzę...
Linowski dał mu najpierwej czterdziestówkę, lecz po namyśle dołożył jeszcze dziesiątkę. Josek ukłonił się, chuchnął na pieniądze i rzekł z filuternym uśmiechem:
— A pani Wątorskiej ja powiedziałem, że skórkę z zająca to wielmożny pan mnie podarował... No, ona się z tego naśmiała i kazała przyjść pojutrze...
Po wyjściu faktora mecenas rzekł z westchnieniem:
— Każdy, gdzie może, to urwie; nawet ten oto biedak... A dziwią się adwokatowi!
Linowskiemu uwaga ta wydała się dosyć osobliwą. Wstał, podziękował mecenasowi za towarzystwo i wyszedł do Pfefermana.
Handlarz drzewa uchodził za człowieka bogatego. Mieszkał we własnym domu na głównej ulicy i wraz z liczną rodziną zajmował pierwsze piętro. Podleśny dziwił się schodom, pokrytym dywanikiem, kolorowym szybom i gipsowym figurom w klatce schodowej. Na futrynie drzwi była przybita metalowa rurka. Kiedy zadzwonił, nieprędko mu otworzono. Jakaś kobieta najpierwej uchyliła drzwi i spytała o nazwisko. Potem wpuszczono go. Stojąc w przedpokoju, Linowski słyszał w dalszych apartamentach bardzo ładną grę na fortepianie i poczuł woń cebuli.
Wprowadzono Linowskiego do gabinetu. Sterczało tu dębowe biurko, stół, pokryty zielonem suknem, na nim mosiężny świecznik z orłem austrjackim. Wysoko na półkach leżały wielkie księgi rachunkowe, a na podłodze, osłoniętej dywanem, stała skórzana kanapa, krzesełko, obite czerwonym jedwabiem, ogromny fotel, pokryty ciemno-zielonym utrechtem, wreszcie — stare krzesło wiedeńskie. Handel, pobożność, dostatek i — brak gustu, wszystko zmieszało się tu razem.
Wszedł pan Pfeferman.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.