— I mój stryj!... — dodał Świrski.
— Nasi ojcowie chodzili jedną drogą, i my pójdziemy razem!... — dodał Linowski.
Zapukano do drzwi, zaczęli schodzić się koledzy. Naprzód piegowaty Modrzewski z barczystym Szamotulskim, potem elegant Zawadzki ze swym przyjacielem Soliterem i pochmurnym Starką, potem Lisowski z Chrzanowskim, Leśniewski z Tryzną, a wkońcu Jędrzejczak, wysoki, zgarbiony, z długiemi rękoma i rudą głową.
Wszyscy byli milczący, zziębnięci, ubrani po cywilnemu. Starka, przywitawszy się, wyciągnął się na łóżku, Chrzanowski po raz setny oglądał obrazy po ścianach, Soliter i Leśniewski zapalili papierosy, a Zawadzki zdjął rapir i zaczął wywijać młynki.
Jędrzejczak wsadził niezgrabne ręce w kieszenie poplamionych spodni i wyginając kolana, spytał złośliwie:
— Cóżeście nowego wymyślili, naczelny wodzu i szefie sztabu?...
— On zawsze lubi błaznować!... — rzekł Linowski.
— To właśnie dobrze — wtrącił Leśniewski. — Czy ma tak trupio wyglądać jak Soliter?...
— Gdyby ciebie tak bolał żołądek!... — mruknął Soliter. Inni roześmieli się nieszczerze.
— Czy mam zacząć od początku?... — zapytał Świrski.
— Taniec od pieca... — wtrącił Lisowski.
— Mów od początku, to łatwiej zasnę... — dodał Starka, ziewając.
We wszystkich tych, niby dowcipnych i zuchowatych odpowiedziach, czuć było przymus i niepokój. Soliter zgubił papierosa i nieodrazu to spostrzegł.
— Koledzy... — zaczął Świrski. — Czy pamiętacie, że przed rokiem utworzyliśmy związek „Rycerzy Wolności,“ z którego miała powstać armja rewolucyjna?... Pamiętacie, że nie cofaliśmy się nawet przed ciężkiemi ofiarami?...
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.