Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiem krótko — zabrał znowu głos Świrski. — Rewolucja wchodzi na złą drogę. Spostrzegli to nawet ludzie starsi...
— Nawet stryjowie!... — mruknął Starka.
— Masz rację — ciągnął Świrski bez gniewu. — Mój stryj ciągle powtarza, że to nie jest rewolucja, tylko gnicie. Zamiast bitew — morderstwa; zamiast zdobywania sztandarów — rabunek kas... Gdyby to wreszcie kasy rządowe, czy bankowe! Ale oni ograbiają ludzi prywatnych, zabierają po kilkanaście rubli.
W takim stanie rzeczy potrzeba nagwałt stworzyć wojsko rewolucyjne. W Finlandji ono już jest, w Rosji formuje się, ale u nas jeszcze nie. Trzeba więc przystąpić do tworzenia oddziałów, do sprowadzenia broni w wielkich ilościach... do bitew, a przynajmniej potyczek... Ponieważ starsi tego nie potrafią, musimy to zrobić my, młodzi...
— Zrobimy... zrobimy!... — szepnął wesoło Linowski.
— Ciekawym, kto będzie bitwami dowodził? — wtrącił Starka.
— Naturalnie Świrski... — odparł półgłosem Chrzanowski.
— A ja bardzom ciekaw, do czego to wszystko prowadzi? — odezwał się Jędrzejczak. — Powiedz-no krótko i węzłowato, bo coś za dużo tych wstępów. Przed awanturą z Brydzińskim także była gadanina...
Świrskiemu lekko poróżowiała twarz, ale spokoju nie tracił.
— Powiem w niewielu słowach — rzekł. — Ludzi odważnych, zdeterminowanych, którzy tak jak i my gotowi oddać życie za wolność, mamy już paruset... Potrzeba dla nich dużo najlepszej broni, odzieży...
— Trucizny... — wtrącił Lisowski — ażeby nie dali się brać żywcem...
— Na tę broń i odzież potrzeba pieniędzy — ciągnął Świr-