— Póki ja żyję, mógłbym go wysłać dla edukacji zagranicę...
— Phi!... A gdybyś zginął przy takiej okazji, zarząd Żelaznych Hut dwa razy wysłałby go zagranicę.
— Pewny tego doktór?... — zapytał podleśny, biorąc Dębowskiego za rękę.
— Przysięgam!... A gdyby oni go nie wysłali, ja, plunąwszy im w oczy, oddałbym parę moich rubli...
— Twoich pieniędzy nie chcę i... zawiozę do Hut pięćdziesiąt tysięcy!... rzekł Linowski głosem stanowczym.
— A nie będziesz żałował?... Nie będziesz mnie klął?...
— Tfu!... — splunął podleśny.
— Więc zgoda! A ja daję ci słowo, że według mego najgłębszego przekonania nic ci nie grozi.
— Tem lepiej. Gdzież pieniądze?...
— Zostaw kobiałkę — mówił doktór zniżonym głosem — przyjedź, jak się zmierzchnie, a dostaniesz...
— Więc pieniądze u ciebie?... — szepnął Linowski.
— W skrzyni pod kościotrupem... Hi!... hi!... hi!... Tom ich użył, co? A oni, durnie, oblegają bank i hotel Warszawski, gdzie mieszka dyrektor z kasjerem!
To powiedziawszy, doktór uścisnął i ucałował Linowskiego.
— Zrobiłeś mi prawdziwą satysfakcję... — mówił. — Bo dzisiaj u nas wszyscy tchórzą... Boją się rządu, socjalistów, bandytów... To też dzięki ogólnemu tchórzostwu życie społeczne zatrzymuje się, obumiera... Chwat z ciebie stary!... Pierwsza kompanja broń do ataku!... — frontem ma-arsz!... marsz!... Myślałem, że już nas wszy zjedzą za piecem... Ale kiedy stary Linowski nie stracił serca, nie damy się!...
Uściskali się, doktór był zachwycony, Linowski zadumany.
— Co będzie — spytał — jeżeli... mnie zabiją, a pieniądze przepadną?... Czy moją panienkę i chłopca wypędzą z Leśniczówki?...
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.