Oprawcy czy sędziowie byli to ludzie grzeczni; nie wiązali go, nie popychali do maszyny egzekucyjnej, tylko nie pozwalali mu wyjść poza pewien okrąg. A że Linowski ciągle kręcił się, ciągle chodził, więc nieznacznie i mimo woli sam zbliżał się do okropnej maszyny. Wtedy obudził się w nim strach, opanowywał go coraz silniej, wreszcie doszedł do takiej potęgi, że podleśny wyrzekł się chęci ratowania nieznajomego skazańca...
— Trudno... trudno... trudno!... — szeptał — niech każdy umiera za siebie...
Ale gdy sędziowie czy oprawcy pochwycili nieznajomą osobę, Linowskiego ogarnął taki znowu żal, taka rozpacz, że — zamknął oczy i sam dobrowolnie rzucił się na śmiertelną huśtawkę... Krew uderzyła mu do głowy i — obudził się, oblany potem.
Siadł na kanapce, przetarł oczy. W pokoiku było ciemno i już świeciło się w oknach naprzeciw.
Machinalnie wydobył zapalniczkę z krzesiwkiem i lontem, którą przed dwoma laty ofiarował mu Władek, zapalił zapałkę i spojrzał na zegarek.
— A bodajże cię... już szósta!... — zawołał.
Nałożył lisiurę, wybiegł do stajni z zawiniątkiem i kazał zaprząc konia.
— Za godzinę... półtorej... będzie wielmożny pan w domu — rzekł Mateusz.
— Nie jadę dziś do domu, tylko do Łucki — niecierpliwie odparł Linowski. — Podobno pokazał się tam wilk wściekły...
— Nigdzie niema spokoju — rzekł śmiejąc się Mateusz. — W mieście socjały, w lesie wilki...... Coś idzie na wielką odmianę!...
Gdy Mateusz zaprzągł konia, Linowski kazał wyjechać na ulicę, przed restaurację. Wstąpił do bufetu, wypił kieliszek
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.