Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

padną go tej nocy, tylko nie mógł odgadnąć, w jakiem miejscu?
Teraz na pierwszy plan wysunęła się najgłębsza cecha jego charakteru. Linowski był odważny, więc rzeczywiste, czy urojone niebezpieczeństwa, zamiast obawy, rozbudziły w nim zaciętość. Gdyby mu powiedziano, że na drodze do domu spotka sto śmierci, gdyby mu zapłacono miljon, ażeby się wrócił, nie wróciłby się, lecz jechałby naprzód, ciągle takim samym równym i tęgim kłusem. W tej chwili zapomniał o swoim śnie przykrym, o złych przeczuciach, o żonie, nawet o Władku; tylko czuł, że musi odwieźć pieniądze do Żelaznych Hut, że go nic nie powstrzyma od spełnienia tego zamiaru i że, gdyby nawet umarł, jego trup ocknie się i we właściwe ręce odda powierzoną sumę. Ta myśl hipnotyzowała go i robiła automatem.
Jednocześnie kłębił mu się w sercu jakiś bezdenny i bezprzedmiotowy smutek, a po głowie przelatywały rozmaite pomysły, jedne od drugich dziwaczniejsze.
„Pfeferman mówił, że gdyby miał dwadzieścia tysięcy rubli w Ameryce, zrobiłby wielki majątek... — snuło mu się w wyobraźni. — Ja mam dwadzieścia siedem tysięcy... Jutro przed wschodem słońca mogę być w Galicji, pojutrze sprowadzić żonę i Władka, a za tydzień płynąć do Ameryki... O, stary błaźnie!.. a czyliż Władek albo żona zechcieliby pojechać z ojcem złodziejem?...“
Tu Linowski spostrzegł krzyż na rozdrożu i skręcił w lewo. Drożyna, na którą wjechał, była najbezpieczniejsza, biegła bowiem przez krzaki, zamarznięte błota i lasy. Była jednak niewyraźna, mało uczęszczana, możliwa tylko dla takiego jak on znawcy okolic. Podleśny wyciągnął flaszkę i pociągnął duży łyk...
„Skąd doktór ma taką wódkę?... — myślał. — Dalibóg nie wiem, czy piłem coś podobnego w życiu!... Ale na drugi raz, kochany kolego, choćbyś dał jeszcze lepszej wódki, nie podejmę się przewożenia takich pieniędzy... Dobrze mówił