Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

nowski. — Zatem napadną mnie, bo przecież banda miała zebrać się gdzieś przy gościńcu... Ale ja pieniędzy nie oddam... Władziuś, jedź ty ze mną...
— Co się dzieje z tatusiem?... — szepnął do Świrskiego drżący Władek.
— Odwieźmy ojca — rzekł Świrski do Władka — a wy, koledzy, idźcie do Słomianek... i schowajcie broń... Zrobiła się głupia historja!...
— Gdyby zagarnąć te pieniądze?... — szepnął jeden z grupy — może nie potrzebowalibyśmy zdobywać banku...
— Alboż my złodzieje, ażeby ograbiać ludzi na gościńcu?... — odparł ostro Świrski.
— Zdaje się, że po świętach wrócimy do szkoły — roześmiał się Starka.
— Zrobicie, jak zechcecie, ale tymczasem musimy się rozejść. Nawet połowa naszych nie przybyła na stanowiska... w dodatku takie nieszczęście!... — mówił Świrski.
Linowski wrócił do sanek, pociągnął za sobą Władka i szepnął, ale tak, że wszyscy słyszeli.
— Pieniądze... dwadzieścia siedem tysięcy rubli są tu, w siedzeniu... Dobrze, że masz rewolwer...
— Ale tatuś pozwoli, że Świrski z nami pojedzie?... To mój serdeczny przyjaciel, bardzo poczciwy.
— Pocóż przyjaciela narażasz na niebezpieczeństwo?... — odparł Linowski. — Gdy napadną nas...
— To już my, panie, damy radę napastnikom... — odparł Świrski.
Kilkunastu młodych odeszło w stronę Słomianek. Dwaj Linowscy i Świrski sankami skierowali się w stronę Leśniczówki, dokąd zajechali dosyć prędko. Podleśny całą drogę albo śmiał się i przeklinał rabusiów, którzy chcieli urządzić na niego zasadzkę, albo lękał się o pieniądze. Parę razy kazał zatrzymać konia, chciał zabierać kobiałkę i uciekać w las.
Dopiero w domu trochę uspokoił się i ulegając błaganiom