mężczyzn i jedną kobietę, wszyscy, o ile się zdawało, marnie ubrani. Twarzy jednak nie widział, ponieważ każde z nich starannie się zasłaniało.
— Cóżto, szpiegi?... — zapytał Jędrzejczak starszego oficera.
Nie odpowiedziano mu, i oficerowie wyszli.
W pół godziny później otworzono drzwi, zamknięte na dwa zamki, i sztabę żelazną; ukazali się żandarmi, w których towarzystwie Jędrzejczak poszedł przez długi korytarz do pokoju, wyglądającego na kancelarję. Przy jednym stole siedzieli znajomi mu oficerowie, przed drugim stał żandarm z obnażonym pałaszem.
Zaczęło się badanie, którego każdy wyraz zapisywał młodszy oficer żandarmerji.
— Poco pan chodził do Pfefermana? — zapytał starszy oficer żandarmerji.
— Ażeby mu powiedzieć, że jest świnia — odparł Jędrzejczak. — Przepraszam pana pułkownika, ale... czy mogę usiąść?...
— Owszem. Pan był u Pfefermana w interesie niejakiego Herszka Walfisza?
— Może.
— A co pana obchodzi Herszko Walfisz?
— Nie lubię, jeżeli kogoś krzywdzą.
— A pan wie, że Herszko Walfisz jest socjalny demokrata i już zdążył ukryć się?
— Dobrze zrobił. Nie będziecie go panowie tak dręczyli jak mnie.
W tem miejscu artylerzysta zapytał o coś starszego oficera żandarmów, a wysłuchawszy objaśnienia, kiwnął głową. Badający zwrócił się znowu do Jędrzejczaka:
— Z kim pan był u Pfefermana?
— Zdaje się, że z nikim.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.