Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

tolik nie powinien bać się śmierci, ale wy, księża, robicie wszystko, ażeby się bał... Katafalki z trupiemi głowami, na chorągwiach kościotrupy... Konających straszycie okropnemi modlitwami, a żyjącym wyśpiewujecie żałobne pieśni, od których wyłby człowiek...
— Co mówisz, bracie?... Przecie chyba wierzysz?...
— W nic nie wierzę!... — odparł Jędrzejczak. — I właśnie dlatego nie boję się śmierci... Kiedy człowiek zginie i zgnije, z jego ciała robi się piasek, a z kości kamień... Wszyscy znamy kamienie i piasek, ale nikt nie słyszał, ażeby one skarżyły się na swój byt... Kamień nie jest głodny, nie zimno mu, nie musi ciężko pracować, nie zamykają go do więzienia i nie straszą śmiercią. A choćby nawet straszył jaki głupiec, to kamień w nos mu się roześmieje... Niech spróbują mnie zabić, a pokażę im...
Jędrzejczakowi na twarz wystąpiły silne rumieńce, ale w piersiach czuł przejmujący chłód.
— Mój bracie — rzekł ksiądz — mam w Bogu nadzieję, że ten nieludzki wyrok nie będzie wykonany, że oddadzą cię pod sąd który uwzględni twoją młodość... W każdym razie złagodziłbyś sobie godziny oczekiwania, uprosiwszy Boga o odpuszczenie ciężkiego grzechu...
Jędrzejczak skoczył z tapczana, zaciskając pięści.
— Czy i ksiądz myśli — zawołał — że ja należałem do zabicia tych durniów?... Jak rodziców... jak Polskę kocham, nawet nie wiedziałem o tem...
— Jakto?... — spytał ksiądz, patrząc na niego przerażony.
— No tak to... Nikogo nie zabiłem... nic nie wiem... A teraz niech mnie wieszają...
Ksiądz zachwiał się i schwycił rękoma za głowę.
— Męko Chrystusowa!... — krzyknął — zabijają niewinnego...
Począł kołatać do drzwi, a gdy je otworzono, wybiegł bez płaszcza i czapki.