Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie na to, ażeby były gospodyniami, jak mamusia, i ażeby umiały inne uczyć...
— Ale gdzież pani Linowska nauczyła się tego?
— Mój kochany... mamusia to jest cud!... Jak się trochę uspokoi, a ty lepiej ją poznasz, zaraz ci powie: mężczyźni zmarnowali Polskę, a baby ją odkupią...
Koroną gospodarstwa pani Linowskiej była śpiżarnia. Tam stały beczułki i kamienne garnki z powidłami, miodem, borówkami, marynowanemi rydzami i grzybami... Tam słoje konfitur, butelki soków, gąsiory starych wódek, pitnych miodów i nalewek. Tam wisiały wieńce grzybów suszonych i śliwek na rożenkach. Tam wreszcie czekały na swoją kolej doskonałe wędliny pani Linowskiej, sławne w całej okolicy...
— Wiesz, mój drogi — rzekł Świrski — że my ze stryjem, choć mamy sto razy więcej od was ziemi i pieniędzy, o takiej spiżarni nie śmielibyśmy marzyć!...
— Zato musi być koło was z kilkanaście śpiżarni, przypuśćmy... cokolwiek mniejszych od naszej...
Obaj zaczęli się śmiać i rzucać na siebie bryłami śniegu. Nagle Świrski sposępniał i rzekł, że pójdzie położyć się.
Istotnie poszedł na górę, położył się, ale nie myślał o spaniu. Był zadowolony, że w chorobie Linowskiego nastąpiło przesilenie; zachwycał się gospodarstwem pani Linowskiej; podziwiał jej energję, ale, wśród zadowoleń, zachwytów i podziwów, czuł w sercu niepokój, niesłychanie malutki, niewiększy od ukłucia szpilką, a jednak dokuczliwy.
„Co to może być?... skąd to może być?... — zapytywał siebie. — Prawda, zrobiło się świństwo z tym napadem na Linowskiego... pani spogląda na mnie, mimo całej uprzejmości, jak na zdechłego psa... No, ale choroba kończy się, a już moją rzeczą będzie wypłacić się tak, ażeby nie żałowali nieszczęścia...
Głupstwo też zrobiłem, żem posłuchał tego bydlaka Vogla i wyprowadziłem chłopców, licho wie poco, do lasu... No,