doktór. — Po zabiciu Miednikowa zrobiono rewizję u niektórych uczniów siódmej klasy waszej szkoły... Wogóle nie znaleziono nic, w każdym razie aresztowano jakiegoś Starkę, Lisowskiego i Chrzanowskiego.
— Psia krew!... — syknął Świrski. Władek pobladł.
— I to jeszcze nie wszystko — mówił doktór. — W poniedziałek, nad wieczorem, przeprowadzano tych trzech uczniów z koszar do ratusza, prawdopodobnie w tym celu, ażeby ich dziś — jutro uwolnić... Asystował strażnik i dwóch żołnierzy pieszych. Nagle na targu kilku ludzi napadło konwój. Ranili strażnika, pozabijali żołnierzy i odbili owego Starkę, Lisowskiego i Chrzanowskiego... Rezultat zaś jest taki, że na wszystkie strony rozesłano pogoń: więc, gdy chłopaków złapią, wypuszczą ich nieprędko. W dodatku wydano rozkaz aresztowania jeszcze paru innych, a między nimi i pana... panie Świrski...
— Mnie nie wezmą żywcem!... — rzekł spokojnie Świrski.
— Panie... jakże ci na imię?
— Kazimierz... — wtrącił Władek.
— Panie Kazimierzu... — mówił Dębowski śpiewającym głosem — kochany panie Kazimierzu, nie bądź... to jest... nie zróbże nowego głupstwa. Bo i tych, które już porobiono, jest dosyć... jest zanadto.
To powiedziawszy, doktór ucałował Świrskiego w oba policzki.
— Więc cóż robić?... — spytał zirytowany chłopak. — Kolegów, którzy mi zaufali, aresztują... ścigają... rozstrzeliwają, a ja mam z założonemi rękoma patrzeć na to?...
— Władek i pan, według mego zdania, powinniście wyjechać zagranicę. Na jakiś czas, rozumie się. Gdy wszystko ucichnie, powrócicie.
— Władek niech jedzie, ja nie mogę. Przecież to ja tych ściganych wciągnąłem do spisku!... — odparł Świrski.
— Doskonale... — mówił doktór. — Więc i im ułatwisz
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.