Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

przypominam, że na coś trzeba się zdecydować, i to prędko. Przecie szukają pana!...
— Niech szukają! — odparł z zaciętością Świrski. — A ja zrobię to, co powinien robić każdy Polak, gdy zbliża się dzień wolności...
Dębowski wyrzucił do góry obie ręce i zacisnął pięści.
— Dzień wolności!... dzień wolności!... — wykrzykiwał doktór z gniewem. — Ja zaś, jeżeli mamy bawić się w metafory, ja wcale nie widzę dnia... zaledwie świt, i to jeszcze krwawy... A jaki po nim dzień nastąpi — djabli wiedzą... Zresztą, zrobisz pan, jak ci się podoba, byleś Władka nie ciągnął za sobą...
— Władek powinien jechać z ojcem, choćby do Galicji... — odpowiedział Świrski.
— A pan nie możesz tam pojechać?... Chcesz pomagać rewolucji rosyjskiej, na zdrowie!... Ale pierwej musi ona wybuchnąć, na ten zaś wybuch daleko łatwiej zaczekać w jakimś bezpiecznym kącie, aniżeli tutaj, gdzie lada chwilę mogą cię złapać i ciupasem odesłać do najbliższego więzienia. Nie rozumiem zaś, co na tem zyska wolność, jeżeli i na pańskiej skórze będą się pasły wszy...
— Powtarzam panu, że mnie ciupasem nie odeszlą!... — przerwał Świrski.
— A ja powtarzam panu, że jeżeli ci się podoba, możesz sobie kark skręcić... Tylko nie opowiadaj później, że ci brakowało przestróg i dobrej rady!...
— O przestrogi zawsze łatwo... szczególniej spóźnione... — mruknął Świrski.
Doktór popatrzył na niego ze złością, nasunął mocniej czapkę i — prędko poszedł do domu.
— Wszyscy mądrzy, kiedy im nic nie grozi... — rzekł Świrski do Władka. — Ale dlaczego ci mędrcy... ci... ludzie doświadczeni... nie występowali z podobnemi radami na wiecach, gdzie można było dostać pięścią, albo i nożem?... A ja