— Powtórzcie, co mówią... powtórzcie!... — uśmiechnął się Kazimierz.
— Kiedy pan sam chce, to powtórzę, choć ony głupie są... Ony, niby strażniki, mówią, że sąd wojenny powiesiłby panicza na najwyższej szubienicy...
Pannie Jadwidze o mało nie upadła szklanka z herbatą.
— Powariowali!... powściekali się!... — zawołał Władek.
— Ony tak mówią — ciągnął chłop — bo ony myślą, że panicz radzi Zajączkowskiemu...
— Aha!... — wtrącił Dębowski. — Więc z Zająca już po kilku dniach zrobił się Zajączkowski.
— To nie Zając, panie, to wilk!... — prawił Kobielak. — Przecie niema dnia ani nocy, ażeby nie robił wojny... Wczoraj w Mokradłach napadli gminę i monopol... Zabrali pieniądze... zniszczyli wszystkie papiery i wódkę, a najgorzej, że poranili kozaków. Kozacy wyjechali łapać ich do Mokradeł, oni zaś furami naprzeciw i napadli kozuniów niedaleko Sosnowicy... A onegdaj to znowu Żydów na szosie zaczepili, zabrali ze sto rubli i jeszcze chcieli ich wieszać...
— W tym Zającu, czy Zajączkowskim, zawsze siedział rozbójnik — wtrącił Świrski.
— Nie można lada komu dawać broni i wypuszczać bez surowego zwierzchnictwa... — odezwał się Dębowski. — Nawet żołnierz regularny łatwo zostaje maruderem, a później rozbójnikiem, nie dopiero jakiś tam amator partyzancki!
Tymczasem stary Linowski strzelał z palców i patrzył w zamarznięte okna.
— Więc mówi doktór, że musimy jechać do Grudy?..
— I to zaraz, o jedenastej!... — odpowiedział Dębowski.
— A pan Kazimierz — zwrócił się podleśny do Świrskiego — a pan Kazimierz nie mógłby to z nami pofrunąć w tamtą stronę?... Tam nikt nie posądzi o stosunek z rozbójnikami czy partyzantami... Zresztą granica pod bokiem. Dwa razy dziennie można być w Galicji i zpowrotem...
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.