Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za przeproszeniem... — odezwał się Kobielak — pan podleśny dobrze mówi. Powiesić to oni panicza nie powieszą, choćby złapali...
— Nie złapią mnie... — szepnął Świrski.
Panna Jadwiga spojrzała na niego z nieopisanym żalem.
— Panie Kazimierzu — wtrącił Dębowski — słuchaj Kobielaka, bo przez jego usta mówi chłopski rozsądek... głos natury... Nie szukaj guza, kiedy możesz go uniknąć...
— Panie doktorze, tyle razy już tłomaczyłem się: dlaczego Władek musi jechać do jakiegoś bezpiecznego kąta, a ja — jeszcze nie mogę... Kiedy Władek wyjedzie, mnie jeden ciężar spadnie z serca, ale zostaną jeszcze trzy: Starka... Chrzanowski... Lisowski... Dopóki ich nie znajdę, dopóki ich nie wyprawię, nie mogę ruszyć się stąd. Nie wolno mi...
Stary Linowski, słuchając tego, podniósł ramiona i rozłożył ręce... Ale doktór nie dał za wygraną...
— Naprzód nie ma pan pewności, że owi trzej młodzieńcy nie uciekli, bo u nas już nie mają nic do roboty. A następnie, przypuściwszy, że ich aresztowano, co zyska wtedy nasz kraj i rewolucja w Rosji, gdybyś za swoimi kolegami i pan poszedł do kozy?...
Świrski potrząsnął głową i rzekł:
— Mnie do kozy pójść nie wolno... prawda, Władku?... Ale i nie wolno mi porzucać ludzi, których namawiałem... poniekąd kształciłem... którzy zresztą na moje wezwanie poszli...
Głos załamał mu się i umilkł.
— Więc niech nas kobiety rozsądzą — odezwał się z gniewem doktór. — Pani Linowska dobrodziejko: czy Świrski ma zostać, czy jechać do Galicji?...
— W imieniu jego matki, powiedziałabym: jedź, synu, bo tu dziś nic nie zrobisz!... A jeżeli chce być w kraju, proszę, ażeby został u nas... Już ja go przechowam.
— I my wszyscy!... — odezwał się Kobielak. — Prędzej