cięstwa będą odnosili tylko ci, którzy lepiej i wytrwalej potrafią pracować... Zrozumiano?...
— Zrozumiano!... — odpowiedział wesoło Władek — a w każdym razie nie powstydzi się mnie pan doktór.
Potem, wziąwszy pod rękę Świrskiego, szepnął mu do ucha:
— Ze Lwowa, jeśli będzie rewolucja, przyprowadzę ci partję... ale pamiętaj, zrobisz mnie swoim adjutantem, jak Napoleon Murata...
— A czy jesteś pewny, że się jeszcze spotkamy?... — zapytał go ze spokojną twarzą Świrski.
— Jestem tak pewny twojej gwiazdy, jak tego, że zwycięży rewolucja — odparł Władek.
— Rewolucja zwycięży, ale człowiek... Człowiek jest rzeczą bardzo kruchą! — odpowiedział w zamyśleniu Świrski. Ale pogodny spokój nie opuścił go ani na chwilę.
— Siadajcież nakoniec marudy! — wołał niecierpliwie Dębowski.
Podleśny już zajął miejsce w saniach, Władek żegnał się ze służbą.
— Jeszcze słówko!... — zawołała panna Jadwiga. — Panie Linowski, oto flaszeczka bromu...
— Czy pani, obok polityki, zajmuje się i medycyną?... — zapytał Dębowski.
— Wyręczam doktorów, którzy zapominają, że chorym potrzebne są lekarstwa na drogę — odcięła się panna Jadwiga. — Mam także interes do pana, panie Władysławie. Oto paczka książek: elementarze... broszurki o rolnictwie... jeografji... astronomji... Niechże pan odda to w dobre ręce... Gdyby każdy inteligent nauczył choć trzech ludzi czytać i pisać, liczba analfabetów zmniejszyłaby się w naszym kraju...
— ...I teraz, i zawsze, i na wieki wieków amen!... — wtrącił Dębowski.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.