się i — odszedł, zostawiając zdziwionego furmana z czapką w ręku.
Kazimierz po raz pierwszy znalazł się w podobnem położeniu. Dotychczas nigdy nie brakowało mu pieniędzy, nigdy nie był w gościnie czy na łasce ludzi, w dodatku — niższego stanowiska, i jeszcze żaden furman, żaden służący, nie potrzebował przypominać mu o napiwku. A tu jutro Wigilja, więc wypadałoby obdarować wszystką służbę, dać im przynajmniej po rublu na osobę... Tymczasem, chociaż doktór wziął od niego kwit na sto rubli, pieniędzy nie było!...
— A niechże licho porwie Dębowskiego!... — mruknął.
Czuł się okropnie upokorzonym i nieszczęśliwym. Zdawało mu się, że każdy parobek, który mija go z ukłonem, każda dziewczyna, która spogląda na niego z półuśmiechem, pogardza nim i mówi do siebie:
— Taki to i jaśnie pan, co ludziom grosza żałuje!...
Kwadranse wydawały mu się godzinami, godziny dobami. Uciekł do swego pokoiku i coraz wyglądał przez zamrożone okno: czy nie jedzie kto z Żelaznych Hut albo z miasta?... Chwilami miał nadzieję, że przed Wigilją dostanie pieniądze, chwilami znowu myślał, że ich nie doczeka nigdy. Może Dębowski zapomniał, może zgubił jego kwit, może nikt nie chce dać stu rubli Kazimierzowi Świrskiemu, którego ściga policja, a może... Może wiózł kto pieniądze do Leśniczówki, ale został napadnięty przez bandę choćby Zająca i ograbiony, jeżeli nie zamordowany!...
Lecz właśnie w chwili, kiedy ogarnęło go najwyższe zwątpienie, zajechał przed dom sekretarz dyrektora Żelaznych Hut i przywiózł Świrskiemu nie sto, ale dwieście rubli, wszelkiego rodzaju monetą papierową i metalową. Zwrócił kwit, wydany Dębowskiemu, a poprosił o nowy, na odpowiednią sumę.
Świrski odetchnął. Sekretarz Hut Żelaznych wydał mu się najprzyjemniejszym mężczyzną, Leśniczówka najpiękniejszym
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.