— Niby z tymi, którzy chcą wojny domowej?... — odparł z uśmiechem Świrski.
— Bardzo pana przepraszam — mówił pan Klemens, ściskając go za rękę — i jeżeli pan pozwoli, przyjadę kiedy na chwilę poufnej rozmowy.
— Jestem do usług — odpowiedział Świrski bez zapału. Myśl o tem, że pan Klemens przez całą kolację siedział obok Jadwigi, robiła mu przykrość. Od pierwszej chwili spotkania Jadwiga niepokoiła go w szczególny sposób: często myślał o niej, gniewały go umizgi Klemensa, cieszyło go, że Władek był dla niej obojętny, lecz niejednokrotnie powtarzał sobie w duszy:
„Przecież nie kocham się w niej... I nigdy nie ożeniłbym się...“
Po Wigilji i wyjechaniu gości Świrski długo nie mógł zasnąć; stary miód ognistemi strumieniami rozlewał się po organizmie, zapalając w głowie nowe a przykre obrazy, których punktem środkowym była — twarz panny Jadwigi. Nie jest ona piękna, a jednak!... Jakie ona ma bujne włosy, jakie zęby gęste i białe... co za usta... oczy... Nadewszystko zaś — jak ona umie słuchać! Kiedy mówił Kazimierz, panna Jadwiga nietylko rozumiała, ale odczuwała każde zdanie i zachęcała go, podniecała spojrzeniami. A gdy odezwał się praktykant, twarz jej płonęła, a oczy zdawały się mówić: „Gotowa jestem pójść za tobą!...“
„Ależ to anarchista... wywłaszczyciel...“ myślał Kazimierz. Nigdy on nie lubił wojującego socjalizmu, lecz ten praktykant socjalista, milcząco popierany przez pannę Jadwigę, budził w nim gniew i jakby odkrył nowe strony w znanej dotychczas agitacji socjalistycznej.
— On drwi z narodowości, a już wcale nie dba o to, ażebyśmy, wobec Moskali, znaleźli się, jako równi i wolni obok równych i wolnych... — rzekł Świrski i pomimo irytacji, zasnął.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.