mi... Ależ ci rewolucjoniści, którzy nie gardzą trzema rublami od gajowego!...
Na drugi dzień po świętach przyjechało na Leśniczówkę aż pięciu gajowych z wiadomościami naprawdę niezwykłemi. Przedewszystkiem u każdego z nich, w czasie świąt, była jakaś banda, licząca kilkunastu ludzi, uzbrojona, jakby wymusztrowana i — zabierała dubeltówki, rewolwery, proch i naboje. W każdej bandzie zauważono młodych ludzi, wyglądających na paniczów, którzy tłomaczyli gajowym, że ich broń potrzebna jest rewolucjonistom. Pieniędzy nie zabierali nikomu; gromadzili się na głos świstawek i uszykowawszy się we dwójki, znikali wśród drzew i zarośli.
Oprócz tych, gajowi przynieśli jeszcze gorsze wieści. Począwszy od Wigilji, przez dwa dni świąt jacyś ludzie zajeżdżali do lasu sankami i zabierali drzewo, stojące w sągach, albo przeznaczone na budulec. W jednem zaś miejscu ścięli sześć wspaniałych modrzewiów i wywieźli niewiadomo którędy i dokąd.
— Przepraszam was, mój Słowiku — odezwała się Linowska — ale o tem, dokąd wywieźli modrzewie, powinniście wiedzieć. Cóżto — zginęły ślady?...
— Ślady zatarły się na szosie — odparł gajowy — ale i sam pan podleśny nie prawowałby się z gromadą, gdzie prawie każdy miał dubeltówkę, albo sztucer... Wreszcie zapowiedzieli, ażeby ich nie śledzić, bo inaczej... kula w łeb!...
Kilka następnych dni upłynęło w Leśniczówce cicho; Linowska powoli zaczęła wracać do zajęć gospodarskich, panna Jadwiga pomagała jej, a wieczorami urządzała wykłady dla służby. Świrski miał dużo czasu, to też nudził się bardziej, aniżeli przed świętami. Stracił gust do powieści wojennych i ochotę do spacerów, las bowiem przypominał mu jego marzenia, obrazy marszów, bitew i triumfów, które w tych dniach uległy jakiejś zmianie: wyblakły, pękały, topniały, jak lód na słońcu.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.