wemi, które od kilkunastu dni gorliwie poszukują pana reformatora, jako oskarżonego... o co?... nawet nie śmiem i nie chcę się domyślać.
Lekceważony stryj, Wincenty Świrski.
Kazimierz raz i drugi przeczytał list, jakgdyby pod jego brutalną treścią ukrywała się tajemnica, której on chwilowo nie może odgadnąć. A kiedy po upływie kwadransa pan Klemens wszedł do kancelarji, nie potrafił zapanować nad zdziwieniem. Zdawało mu się, że Świrski zmizerniał i oczy zapadły mu głęboko.
— Stryj zdrów jest?... — zapytał Kazimierz pana Klemensa.
— O i jaki!...
— A strażnicy siedzą jeszcze w Świerkach?...
— I kozacy... I ani myślą o wyjściu.
— A jaki interes miał pan do mnie?... — rzekł Kazimierz po chwili.
— To ze wszystkiego najważniejsze!... — odparł pan Klemens. Wyjrzał do pokoju jadalnego, wyjrzał do sieni, a potem przysunął Świrskiemu krzesło i sam usiadł na drugiem.
— Wie pan, jaki jest stan kraju — rzekł Klemens półgłosem. — Czeladź miejska nie chce pracować, robotnicy mówią, że będą właścicielami fabryk, a po wsiach tułają się agitatorowie, którzy chcą wywołać bezrobocie na folwarkach i podmawiają chłopów, ażeby opanowali grunta dworskie... Pan rozumie, do czego to nas doprowadzi?...
— Myślę o tem od świąt... — szepnął Świrski.
— A także wiadomo panu — ciągnął Klemens — że ci, którzy przeciwdziałają podłej robocie nieznanych agitatorów, ci narażają się na śmierć... Sekretarz dyrekcji Hut Żelaznych... pan wie?...
— Wiem, dlaczego został zamordowany... Struchlałem, kiedym się dowiedział o tej bezecnej zbrodni...
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.