Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Linowska otarła oczy.
— Myśli pan o Władku?... — rzekła. — Otóż mówię panu, że, jak kocham go, nie mam najmniejszej pretensji... Władek ma przecie swój rozum, robił to, co sam chciał, spostrzegł się wporę i dziś jest już nietylko bezpieczny, ale i zupełnie wyleczony z polityki... Sam to do mnie napisał... Twój los, panie Kazimierzu, więcej mnie niepokoi... U nas jesteś tu bezpieczny, potrafię cię przechować, ale... Ale co będzie, jeżeli rząd zechce skonfiskować twój majątek, albo jeżeli zaaresztują stryja?... No, stryj da sobie radę...
— Więc cóż mam robić?... — spytał Kazimierz, załamując ręce.
— Przedewszystkiem nie upadać na duchu... Ludzie miewają gorsze od naszych kłopoty, a przecież z nich wychodzą. A następnie czekać, aż Dębowski zobaczy się ze stryjem. Jestem pewna, że po tej wizycie stryj napisze do pana inny list i przyszle pieniądze... Zdaje mi się też, że sprawę kolegów, jakże im tam?...
— Chrzanowski, Lisowski, Starka...
— Otóż ich sprawę niech pan zostawi Dębowskiemu. On do nich trafi, pogada z nimi i w pańskiem imieniu ofiaruje pomoc... A tymczasem pan może najlepiej zrobiłby, gdyby po zobaczeniu się z Dębowskim wyjechał do Galicji.
— I tych trzech zostawił?
— Mnie się zdaje, że dziś nic pan im nie pomoże — odpowiedziała Linowska. — Zresztą kto ich tam wie... Może właśnie przypada im do gustu takie bezcelowe awanturowanie się...
Linowska podniosła się z krzesełka, Świrski znowu pocałował ją w rękę i rzekł:
— Jeżeli pani pozwala, będę jeszcze korzystał z gościnności, do przyjazdu pana Dębowskiego. A później — zobaczymy...
Rozmowa z Linowską, jej rozsądne, a nadewszystko pełne