Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

łaby mnie niejedna wielka przykrość, i — czy nie popełniłbym mniej głupstw...
— Pan?... pan miałby popełniać głupstwa!... — zawołała zgorszona Jadwiga.
— Kto wie — mówił Kazimierz, spuściwszy głowę — kto wie, czy mój pobyt tutaj i wszystkie kłopoty, jakie spadły na mnie i na innych ludzi, a może i jeszcze spadną, nie są rezultatem wielkiego głupstwa, którego nie zrobiłbym, gdybym mógł naradzać się z kimś bliskim, gdybym musiał rachować się z kimś... kogo kocham.
— A pański stryj?...
— Między stryjem a mną, pomimo wielkiego przywiązania, zawsze stał jakiś parkan. Ja z nim nigdy nie mógłbym rozmówić się tak szczerze, jak naprzykład... z siostrą... Słuchając pani Linowskiej, nieraz przekonałem się, że kobiety posiadają jakiś cudowny, proroczy instynkt... Moja siostra, czy też inna... osoba ukochana miałaby taki sam instynkt... radziłaby mi, a ja słuchałbym jej... Bo pani rozumie, że najchętniej słucha się tych, którym nie chcielibyśmy zrobić przykrości...
— Pańska siostra byłaby bardzo szczęśliwa! — szepnęła Jadwiga.
— A ja jeszcze bardziej... Nie męczyłyby mnie kwestje: co czynić?... Poprostu zapytałbym jej, a ona dałaby mi najlepszą radę... Nie zrobiłbym w życiu nic złego, bo zawsze myślałbym, ażeby jej nie wyrządzić przykrości... Ona dodawałaby mi odwagi w chwilach upadku ducha, a gdybym przyszedł do niej tak nieszczęśliwy, jak byłem wczoraj, uspokoiłoby mnie jedno dotknięcie jej rączki... jeden pocałunek...
— Pan ciągle myśli czekać na swoich kolegów?... i nie wyjechać zagranicę przed wyprawieniem ich?... — przerwała zmieszana Jadwiga.
— Wie pani, że zaczynam jakby zmieniać ten zamiar...