— Gospodynią i właścicielką jest tu szanowna pani Linowska... — rzekł Świrski.
— A wiem!... — wtrącił Zajączkowski. — Żona burżuja, co do Hut Żelaznych przewiózł taką kupę pieniędzy, że nam wystarczyłoby na pół roku...
— Oboje państwo Linowscy bardzo zacni, bardzo uczciwi ludzie... — rzekł Świrski.
— Nam wszystko jedno!... Gdyby to nie byli rodzice małego Linowskiego, którego lubią moi oficerowie, i gdyby starzy burżuje nie przyjęli gościnnie naczelnika, byłby tu fajer!... Cóż, nie da nam pani Linowska jeść?...
— Ależ proszę!... — odezwała się Linowska. — Jedzcie panowie, pijcie... cała śpiżarnia na wasze rozkazy...
— Wódka jest?... — po raz pierwszy odezwał się milczący dotychczas Starka.
— Wódka... miód... nalewki... wędliny... Wejdźcie panowie do domu...
— Oficerowie ze mną!... — komenderował Zajączkowski. — Żołnierzom wynieść na dziedziniec, a kiedy najedzą się, zmienić warty i tamtych nakarmić... Chodźta, chłopcy... chodź, naczelniku Świrski... Ehe! i sikorka z nami?... Niczego, widzę, dziewuszka...
— To moja kuzynka, panna Jadwiga... — pośpiesznie odezwał się Świrski.
— Niechże nam da kolację, jeżeli nie chce czego innego...
Weszli w pięciu do kancelarji, potem do jadalni, gdzie zapłakane i rozdrażnione dziewczęta przyniosły kilka flaszek, tudzież stos kiełbas, kiszek i salcesonów.
— Baby siądą przy nas — dysponował Zajączkowski — bo teraz po dziedzińcu szwędać się nie warto... Żołnierz wyposzczony, to jak wilk na Gromniczną... W twoje ręce, panie naczelniku!... — zawołał, wypijając kielich wódki do Świrskiego.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.