Świrski nie mógł zasnąć: był trochę głodny, ale nadewszystko zirytowany: burza uczuć kipiała mu w piersiach i uderzała do głowy: gniew, niepewność, nieokreślona obawa, tęsknota... Napróżno stulał powieki i usiłował nie myśleć; myśli rodziły się z niczego i coraz jaskrawszych nabierały kolorów...
Nagle w ciemnej jak piwnica jaskini Świrski usłyszał szmer. Ktoś podniósł się, przekroczył leżących obok sąsiadów i zaczął cicho pełzać w stronę Kazimierza... Przypełznął, jakiś czas leżał bez ruchu, potem — zwolna wzniósł rękę, położył ją ostrożnie na piersiach Świrskiego i — bardzo zręcznie, bardzo delikatnie, zaczął... rewidować mu kieszenie... Świrski coraz wyraźniej, coraz bliżej czuł niemiły oddech i — nagle machnął pięścią przed siebie. Rewident, mocno uderzony w głowę, cofnął się... Słychać było leciutki szelest, i niebawem wszystko umilkło.
Na drugi dzień Świrski przekonał się, że jednak zginął mu woreczek z kilkoma rublami i bilonem. Na szczęście została mu przeszło setka rubli, które nosił pod koszulą, w woreczku, na plecach...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dopiero o dziewiątej z rana obudził Kazimierza przytłumiony huk, powtarzający się w równych odstępach czasu: to w sąsiedniej jaskini uczono się strzelać z brauningów. Poczuł wilgotne zimno i usiadł na twardem i kolącem posłaniu, a gdy przetarł zbolałe oczy, znowu zobaczył ognisko, przy którem, wśród dymu gryzącego, siedziało kilku ludzi, przeważnie młodych, bez zarostu. Jeden gotował wodę w garnku, drugi łatał buty, trzeci suszył brudne onuczki, czwarty z równie brudnej koszuli wytrząsał w ogień robactwo.
— Dzień dobry!... — rzekł Świrski, zbliżywszy się do ogniska.
Wszyscy obejrzeli się, ale tylko łatacz butów coś odmruknął. Kazimierz wzruszył ramionami i wyszedł na polankę.