Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli nie przyjdą — mówił Litwin — my wyginiemy, a zostaną tylko rabusie...
W tej chwili z drugiej jaskini ktoś wybiegł, zataczając się, jak pijany. Po wysokim wzroście, a bardziej po ruchach, Kazimierz poznał Starkę i dojrzał w jego ręce brauning.
— Co się stało?... — zawołał Świrski. — Dokąd biegniesz?
— Kto tu był?... gdzie poszedł?... — odpowiedział chrapliwym głosem Starka.
— Nikogo nie było...
— Łżesz...
Kazimierz zerwał się z podniesioną pięścią.
— Słuchaj-no... ty!... Uważaj, do kogo mówisz — krzyknął.
Litwin wydobył brauning i łagodnym ruchem skierował go do Starki.
— Niegrzeczny jest kolega-adjutant — mówił słodko. — Musiał wypić cośkolwiek za dużo...
Starka podniósł lewą rękę do oczu, postał chwiejąc się na nogach, wreszcie, jakby przebudzony, rzekł zupełnie innym głosem:
— Zdawało mi się, że po izbie chodził ktoś obcy... Nawet chciałem go złapać za sznur...
— Aha!... — mruknął Litwin. — Sznury spać nie dają...
— W obozie nietrudno o szpiegów... — mówił Starka. — Nie masz, Kazik, wódki?...
Świrski był zdumiony.
— Tyś chory?... — zapytał Starkę już bez gniewu.
Starka ciężkim ruchem usiadł na kamieniu obok nich, ziewnął i mówił, śmiejąc się:
— W tej bandzie złodziejskiej nawet wyspać się nie można... Ledwie człowiek zamknie oczy, zaraz mu się coś marzy...
— Sznury... sznury!... — wtrącił Litwin.
W tej chwili rozległo się kilkakrotne gwizdnięcie. Partyzanci zaczęli wybiegać z jaskiń, a między drzewami ukazało się paru ludzi. To patrol przyprowadził chłopa, który opowia-