Świrski teraz dopiero spostrzegł, że broda Starki ma dziwną formę, a w oczach majaczy nienaturalny wyraz.
— To chyba warjat? — szepnął Świrski do Chrzanowskiego.
— Z pijaństwa... — odszepnął Chrzanowski.
— Ale, gdyby każdy powieszony dawał mu pierścień, Monopolka mógłby otworzyć sklep jubilerski — dodał niemniej cicho Lisowski.
— To on wiesza? — zapytał przerażony Świrski.
— Ale jak!...
Tymczasem pierścień, zegarek i pugilares dostały się do rąk Zajączkowskiego, który, rozmyślając, mówił:
— Pierścionek niczego... mogę wziąć... Zegar przyda się... A Gorczyca niech porachuje pieniądze. Ten nie ukradnie...
— No, i ja może nie ukradłbym! — wtrącił obrażony Lisowski.
— I ty nie ukradłbyś i jeszcze kilku... Ale zresztą... nawet sobie nie dowierzam... No, Żydy zabierajta się i zapamiętajcie sobie, jakąśmy wam łaskę wyrządzili — kończył Zajączkowski.
— Mam jechać?... A nic mi się nie stanie? — pytał Pfeferman płaczliwym głosem. Jego usta już nabrały lekko różowej barwy, w oczach przygasł wyraz trwogi.
Kilku partyzantów, śmiejąc się, wsadziło go do powoziku, a furman zaciął konie. Gdy Żydzi zniknęli za krzakami, do Świrskiego zbliżył się niewysoki towarzysz w okularach, zwany Janem, i wytwornemi słowami powinszował mu odwagi:
— Uratowałeś, bracie, człowieka; będzie to piękną kartą w twoim życiorysie.
— Wypuścił szpiega! — mruknął wąsaty łachmaniarz z ponurą miną. — A jak Żyd na nas sprowadzi kozaków, to co?...
— Przecie i bez tego ganiają nas — wtrącił Litwin. — Więcej zgryzoty przysporzy nam rozbita poczta, aniżeli Żyd niepowieszony...
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.