jeszcze mam pana wyzwać na pojedynek?... Podoba mi się ten szlachcic!...
— Niegodnie pana obraziłem... — rzekł prawie ze łzami Świrski.
Altman mocno szarpnął go za rękę i zakończył:
— Mój panie, chciałbym mieć tyle miljonów, ile razy wyrzucali mnie, wprawdzie nie z sanek, ale za drzwi. Tu chodzi o sprawę, nie o jakieś głupie konwenanse. Dobranoc.
Sanki ruszyły, a Świrski został na drodze osłupiały. Vogel-Iwanow-Altman przedstawił mu się całkiem w nowej postaci.
Od tej chwili obok serdecznej troski o Lisowskiego i Chrzanowskiego i niechęci do rewolucji, z której wyrastał najwstrętniejszy bandytyzm, w Kazimierzu urodziły się dwa nowe uczucia bardzo bolesne. Jednem było wspomnienie zniewagi, jaką wyrządził Altmanowi, drugiem — przekonanie, że jednak są tacy, którzy wątpią o jego odwadze...
„Wygodną rolę obrał sobie pan — unikać niebezpieczeństw...“ — powtarzał słowa Altmana. — Gdyby ten człowiek był ze mną i we mnie, nie posądziłby mnie, że unikam niebezpieczeństw, ale tak... On naprawdę naraża się i jeszcze jeździ bez broni... Świrski gotów był umrzeć każdej chwili, tak mu się przynajmniej zdawało; ale pozbyć się rewolweru, jeździć bez broni, gdy się jest ściganym, na to nie potrafiłby się zdobyć, nie miał odwagi... Z jego brauningiem łączyło go nietylko poczucie większego bezpieczeństwa, ale wprost jakiś przesąd. Umrzeć z bronią, rzecz łatwa, ale umierać bez broni, ale nie móc postawić żadnego oporu, wydawało się Kazimierzowi czemś rozpaczliwem, niemożliwem.
Jeszcze sześć dni tułał się w odległości paru mil od miasta X., do którego nie mógł się dostać. Bywało tak, że w którąkolwiek stronę szedł czy jechał, trafiał na oddziałek strażników, kozaków, piechoty albo dragonów. Wszędzie stało, albo maszerowało wojsko, przeznaczone do ścigania oddziału Za-
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.