wi, zaklinając go, ażeby jak najrychlej wyjeżdżał do Galicji, z kolegami, czy bez kolegów.
— Ja tych pieniędzy nie odebrałem — odrzekł Świrski i opowiedział swoją historję z dwu ostatnich tygodni.
Dębowski aż za głowę się schwycił.
— Toś ty, paniczu, był w oddziale Zajączkowskiego?... — zawołał doktór. — Przecież to zdeklarowany bandyta, a jego partja sami złodzieje... Nawet onegdaj kilku z nich złapali i powieszą, jak amen w pacierzu!...
— Otóż to, że powieszą... A kogo?... Najszlachetniejszego chłopaka, Chrzanowskiego — mówił zirytowany Świrski. — I dlatego potrzebuję pieniędzy... Muszę go wydobyć.
Doktór wzruszył ramionami, ale już zanadto dobrze znał stosunki między Świrskim a jego kolegami i charakter Kazimierza, aby wdawać się w perswazje. Na zbiedzonej twarzy chłopaka widać było jakieś niecofnione postanowienie.
— Rób, co chcesz — rzekł doktór. — Ale nie wiem, jak będzie z pieniędzmi, bo Wajntraub na kilka dni pojechał do Warszawy...
Świrski zatarł ręce, aż kości chrzęstnęły. Nagle rzekł:
— To niech pan, w imieniu stryja czy mojem, pożyczy od Pfefermana...
— Pfeferman chory...
— Właśnie... I może dlatego pożyczy — odparł Świrski. I opowiedział doktorowi przygodę Pfefermana z partją Zajączkowskiego.
Doktór podniósł brwi i ręce do góry.
— Pójdę do Pfefermana jutro — rzekł. — Powinienby dać, gdyż obok wdzięczności, nie naraża się na żadną stratę. Twój stryj majątek sprzeda, byle cię uratować...
Gdy Kazimierz wrócił do mieszkania, faktor zaprowadził go do ustronnej komórki, gdzie było duszno i ciemno. Ale Świrski nawet nie spostrzegł tego; rzucił się w ubraniu na krótkie i twarde łóżko i zasnął.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.