występuje, jako agent ochrany. Jest tak gorliwy, że nawet żandarmi poczynają mu niedowierzać...
— A ja właśnie przyszedłem pogadać z panią o Chrzanowskim. Czy tam jest kto?... — wskazał na drzwi.
— Ach, są i radzą o tym policmajstrze!... — szepnęła Wiera, zatykając uszy, a na jej ruchliwej fizjognomji malował się wstręt. — Ja już nie chcę tego... nie chcę!... nie chcę!... i niech oni raz dadzą mi spokój...
— Wydobędę Chrzana, albo... — rzekł cicho Świrski.
— Ale tu nikt wam nie pomoże... Oni oszaleli...
— Będę potrzebował dobrego konia z sankami, pewnego furmana... Ale to dziś, jutro...
— Furmana mogę mieć, konia z trudnością, ale...
— To niewszystko — ciągnął Świrski, pochyliwszy się do jej ucha. — Jeszcze potrzebuję... — szepnął.
— To możliwe.
— Ale jeszcze... — szepnął ciszej.
Wiera zamyśliła się i położyła dwa palce na skroniach.
— Bardzo trudno, ale... spróbuję.
Z trzeciego pokoju wyszedł Pędzelek i Regen, który zawołał z triumfem:
— A co, nie mówiłem, że towarzysz będzie należał do sprawy z policmajstrem?...
— Dajże mi pan spokój ze swoją sprawą i z policmajstrem! — odburknął Świrski.
— Zostaw go — wtrącił Pędzelek. — Świrski należy do opieki nad uwięzionemi położnicami.
Kazimierz uśmiechnął się, ale milczał. Zastąpiła go Wiera.
— Ja wam szczerze mówię, Pędzelek, że tysiąc razy wolę pomysł Świrskiego, aniżeli wasze sprawy. On jest prawdziwy bohater.
— Obsługiwanie położnic jest bohaterstwem — odrzekł Pędzelek.
Zniknęli obaj z Regenem, a Świrski jeszcze kilka minut
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.