Przez połowę środy i cały czwartek Świrski biegał po mieście. Był u Pfefermana, otrzymał mnóstwo podziękowań od całej rodziny i dwa tysiące rubli na weksel z datą październikową roku zeszłego. U Pfefermana zapoznał się z pisarzem leśnym, który w piątek miał jechać w stronę Grudy i obowiązał się zabrać jednego towarzysza. Był u Dębowskiego i zostawił list do stryja, na wypadek swej śmierci.
— Mój drogi — rzekł na pożegnanie doktór — nie dowiaduję się: co masz zamiar zrobić? To już twoja rzecz. Ale nie mogę powstrzymać się od zapytania, czy jutro nie będziesz żałował tego, co dzisiaj chcesz zrobić?...
— Nie.
— A wierzysz ty w Boga?...
Świrski milczał.
— Ja trochę wierzę. A ponieważ wiem, że nie zrobisz szelmostwa, więc mówię: niechaj ci Bóg dopomaga!
Przytulił go do piersi i dał znak ręką, ażeby już poszedł.
Od doktora Kazimierz pobiegł do Wiery i zostawił u niej kartkę do Chrzanowskiego tej treści:
Niczemu się nie dziw; odpowiadaj krótko; będzie dobrze, Kazimierz.
Po krótkiej naradzie szeptem, Wiera kazała mu przyjść jeszcze raz, dziś wieczór.
Po obiedzie w nędznej restauracyjce żydowskiej Świrski poszedł do fabryki machin rolnych i pogadał ze szwajcarem; następnie udał się do fabryki tytoniu, pod którą rozmówił się z pewnym majstrem. Potem obejrzał płot, otaczający cmentarz, i przed wieczorem znowu odwiedził Wierę.
Wprowadziła go do pokoju słabo oświetlonego, gdzie jeden z trzech będących tam mężczyzn zaczął po rosyjsku bardzo ostro wykrzykiwać na Świrskiego. Chłopak, w pierwszej chwili zdziwiony, nagle wyprostował się i równie ostro zawołał po rosyjsku:
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.