sze piętro, na drugiem cztery razy w charakterystyczny sposób zapukał do drzwi, na których była przybita mosiężna tabliczka z napisem. Po chwili otworzono, i Świrski znalazł się wobec trzech mężczyzn, zajętych żywą rozmową. Nie chcąc im przeszkadzać, po przywitaniu, wszedł do następnego pokoju, którego dwa okna wyglądały na Nowy Plac.
Meble były tutaj ubogie i stare; na żelaznem łóżku leżała skórzana poduszka i wojłokowa kołdra, a tylko na stoliku, zarzuconym papierami i zasypanym popiołem z cygar, pyszniło się kwadratowe lusterko w srebrnej oprawie.
W sąsiedztwie mężczyźni żywo rozmawiali, jakby spierali się; potem jeden z nich zirytowany wszedł do pokoju Kazimierza i przez dłuższą chwilę wyglądał oknem. Nie zobaczył widać nic interesującego, gdyż powrócił do kolegów, gdzie znowu zaczęto spierać się przyciszonemi głosami.
Ich rozmowa nie obchodziła Świrskiego, który w tej chwili pomyślał: „Jeżeli na jutro ustali się taka pogoda, Chrzan będzie miał piękną podróż...“
Stanął przed oknem i machinalnie zaczął wyglądać. Oto z ulicy Głuchej wychodzi sznur pensjonarek. Cofnęły się, więc zapewne pójdą do ogrodu... Oto dwie służące: jedna w popielatej chustce z koszem w ręku, druga w niebieskim fartuchu z garnkiem... („Czy moja kartka doszła do Chrzana?... Byłoby źle, gdyby nie doszła!...“)
Z poza gmachu rządowego wysunęła się młoda kobieta, czarno ubrana, podniosła do twarzy chustkę i — cofnęła się znowu za gmach. Z ruchów podobna była do Jadwigi... („Ach, jakże będę szczęśliwy, kiedy się to skończy, kiedy Chrzan dojedzie do Galicji, a ja wpadnę na odpoczynek do Rożków!... Zacałuję na śmierć!...“)
Świrskiego zastanowił jeden szczegół: gromadki Żydów zaczęły się rozpraszać... („Jest tu pewnie gdzieś wpobliżu policmajster, który nie lubi Żydów, a oni zawsze przed nim uciekają, co ogromnie mu pochlebia...“)
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.