Z lewej strony placu, od grupy sanek, oderwały się jedne, zaprzęgnięte w siwego konia, i zwolna zaczęły zbliżać się ku środkowi; z prawej strony placu wypadł szewcki chłopak i, oczywiście kontent z pięknego dnia, skakał i podrzucał wgórę nowe buty. Świrski aż uśmiechnął się do niego. W tej samej chwili z poza gmachu wyszedł policmajster, człowiek niewysoki, z żywemi ruchami. O kilka kroków za nim maszerowało dwu strażników i dwu pieszych żołnierzy z karabinami.
Na ten widok Świrski doznał szczególnego niepokoju; coś niby odepchnęło go od okna.
„Ten poznałby mnie... — pomyślał Kazimierz. — Ale tu chyba nie przyjdzie.“
Teraz od strony, gdzie wyglądał oknem Kazimierz, ukazał się Regen w swojej pelerynie i wolno, z pochyloną głową, szedł naprzeciw policmajstra, który, spostrzegłszy go, przyśpieszył kroku.
„I otóż Regen będzie miał nową awanturę!...“ — pomyślał Kazimierz.
Sanki, zaprzęgnięte w siwego konia, podjeżdżały do środka placu, gdzie również dobiegał szewcki chłopak z butami. Do Regena, szybko, z gwałtownemi ruchami, zbliżał się policmajster, poza którym o kilkanaście kroków została jego eskorta. Wtem... płaszczyk Regena wionął jak czarne skrzydła, u nóg policmajstra błysnął ogień, huknął piorun, a kłęby żółtawej pary ze wściekłą siłą buchnęły we wszystkich kierunkach... Zabrzęczały okna, z drugiego pokoju przybiegli rozprawiający mężczyźni.
Na placu dym opadł. W miejscu, gdzie stał policmajster, widać było kałużę krwi, zarzuconą szaremi i czarnemi łachmanami. O kilka kroków na prawo leżał szewcki chłopak, o kilka kroków na lewo pławił się we krwi siwy koń, któremu wybuch oberwał przednie nogi. Za policmajstrem klęczał strażnik i krzycząc nieludzkim głosem, tarł oczy; przed zwłokami
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.