policmajstra leżał Regen, lecz nagle zerwał się i począł uciekać.
Wtedy jeden z żołnierzy przyklęknął, wycelował karabin i wypalił do Regena, który znowu upadł, ale znowu podniósł się i pijanym krokiem wbiegł do najbliższej bramy.
— A niechże ich miljon djabłów porwie!... — krzyknął Świrski, chwytając się oburącz za głowę. — Przecież to jatki... to zbrodnie nad zbrodniami!...
— Pod Laojanem chyba oszalałbyś... — odezwał się jeden z mężczyzn. — Nie jesteś stworzony na żołnierza!...
— Na oprawcę nie jestem stworzony!... — odpowiedział Świrski.
Tymczasem na Nowym Placu zakotłowało. Wszystkie sanki zniknęły. Kobieta z garnkiem upadła, krzycząc wniebogłosy, a jej towarzyszka cisnęła kosz na śnieg i pędziła przed siebie. Kupcy z pośpiechem zamykali sklepy; jakiś Żyd, rozkrzyżowawszy ręce, bił pięściami w zawarte drzwi. Z wielu okien powypadały szyby, na miejscu których widać było czarne kwadraty. Z poza gmachu rządowego wybiegł oddziałek piechoty, od uliczki Starej pędzili kozacy.
— Pewnie zaczną się rewizje — rzekł jeden z mężczyn. — Trzeba zejść na dół... Świrski tu zostanie...
Trzej mężczyźni wyszli. Po ich odejściu Świrski usiadł na żelaznem łóżku i załamał ręce. Czuł, że w tej chwili rwą się w nim ostatnie nici, jakie jeszcze łączyły go z ruchem rewolucyjnym.
— Ach, żeby się to już skończyło!... ach, żeby to już było jutro!... — mówił do siebie z rozpaczą.
Po kwadransie wrócił jeden z mężczyzn i opowiedział Świrskiemu bliższe szczegóły wypadku. Na policmajstra rzucił bombę jakiś Żyd, zegarmistrz, którego żołnierz trafił kulą w plecy; postrzelony wbiegł do sieni, schował się za beczkę po cukrze i tam umarł. Chłopak szewcki, ciężko raniony w piersi i w głowę, jeszcze nie odzyskał przytomności. Jeden
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.