Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.



XVIII.

Tego dnia, w mieście X., nad wieczorem snuło się niewiele osób, a najmniej wojskowych: prawie cały garnizon powołano do rewidowania podejrzanych domów. Wystraszeni mieszkańcy opowiadali sobie najdziwniejsze pogłoski, między innemi, że banda Zajączkowskiego przekradła się do miasta w celu dokonywania zamachów na wyższych przedstawicieli rządu. Kto więc nie miał gwałtownej potrzeby, siedział w domu i tylko oknem nieśmiało wyglądał na ulicę, zapytując, czy lada chwilę i na niego nie spadnie rewizja?
Była blisko ósma, kiedy z kamienicy na rogu Nowego Placu i Niskiej wyszedł młody, wysoki oficer, z ruchami zręcznemi i energicznemi. Był ubrany w szynel, uzbrojony w szablę i rewolwer. Prędko przeszedł na środek placu, minął gmach rządowy i skierował się do stacji dorożek, gdzie w tej chwili widać było tylko jedne sanki, zaprzęgnięte w karego, silnego konia, którym powoził jego właściciel, prawosławny i Rosjanin.
— Matwiej? — zapytał oficer. Potem siadł do sanek i wydał rozkaz.
Czarny koń ostro ruszył z miejsca, przebiegł kilka prawie bezludnych uliczek, wjechał na rozległy plac pusty, wyminął go i po kilku minutach jazdy zatrzymał się przed więzieniem. Był to gmach żółtej barwy w formie wielkiego pudła, podziurawionego mnóstwem okienek.
Oficer wysiadł, szepnął do szyldwacha, stanął przy furtce i z prawej strony pociągnął za dzwonek. Zaczął padać śnieg;