oficer otrząsnął się. Gdyby kto zajrzał do jego myśli, znalazłby niezmierne zdecydowanie się i taki oto dziwny monolog:
„Raz!... wydobyć brauning... Dwa... przyłożyć do skroni... Trzy!... pociągnąć cyngiel.“
Furtka uchyliła się, oficer energicznym krokiem wszedł do sieni i mimowoli spojrzawszy na dziedziniec, przy blasku latarni, poprzez płatki śniegu, zobaczył dwa słupy, złączone belką, u której chwiały się dwa sznury. Potem skręcił na prawo, wbiegł na schody, a na korytarzu pierwszego piętra chwilkę zatrzymał się przed oszklonemi drzwiami. Nagle przycisnął klamkę i wszedł do pokoju sklepionego, brudnego, w którym były dwa zakratowane okna, dwa stoły, kilka drewnianych krzeseł i gdzie swąd nafty mieszał się z zapachem tytoniu.
Przy stole, obok drzwi, siedział tęgo zbudowany pisarz z żółtawą czupryną i mocno różową skórą na twarzy. Pisarz udawał, że jest bardzo zajęty, lecz oficer rzekł tonem, wykluczającym dyskusję:
— Potrzebuję natychmiast widzieć się z Iwanem Piotrowiczem.
Pisarz podniósł się z krzesła i zpodełba spojrzał na mówiącego. Jednocześnie uchyliły się drzwi w głębi pokoju i wszedł człowiek szczupły, szpakowaty, odziany w szynel oficerski. Miał szpiczastą głowę, szpiczasty nos, załzawione oczy, a pod dużemi wąsami usta zawsze smutno uśmiechnięte. Moralną cechę Iwana Piotrowicza stanowiła obawa. Bał się przedewszystkiem surowego generał-gubernatora, następnie żandarmów, potem więźniów, ażeby się nie głodzili i nie hałasowali; bał się swego pisarza, Kosti, i jeszcze bał się okropnie, bezbrzeżnie, szubienicy, ustawionej na podwórzu więziennem.
W gruncie rzeczy Iwan Piotrowicz był dobrym człowiekiem. Od kilku miesięcy prosił o przeniesienie go na posadę nadziratiela szpitalnego, a od czasu pierwszej egzekucji szubienicznej w więzieniu upijał się co wieczór.
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.