Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chyba bromu... — odpowiedział Świrski.
— Rumu nie mam, ale stary krupnik.
— Dajcie i krupnik...
Szwajcar wyszedł. Świrski niechcący spojrzał w małe, popękane lusterko i prawie nie mógł się poznać. Miał oczy zapadnięte, twarz sinawą, a dolna szczęka dygotała mu w prawo... w lewo... w prawo... w lewo... prędzej, aniżeli podniecone tętno.
Zdjął rewolwer i szablę, zrzucił szynel, pod którym była cywilna marynarka, odpiął od butów lakierowane cholewy i prędko narzucił paltot cywilny. Gdy ukazał się szwajcar z buteleczką, Świrski wyrwał mu ją z rąk, przyłożył do ust i pił... pił... Potem z szyneli, czapki wojskowej i cholew zrobił zawiniątko, wsunął do niego szablę i rzekł:
— Do pieca można?...
— Jak trzeba, to można... — odpowiedział szwajcar, wzruszając ramionami.
Pobiegli obaj przez podwórko, wdrapali się na chwiejne schody i stanęli na szczycie pieca, podobnego do wieży, w głębi której, niby w studni, płonęło oślepiające ognisko. Świrski rzucił tam szablę i zawiniątko. Jaskrawa powierzchnia ogniska na chwilę pociemniała, zaróżowiała, a nareszcie odzyskała pierwotną barwę.
Świrski głęboko odetchnął. Dla niego jeszcze nie minęło niebezpieczeństwo, ale już nikt nie będzie skompromitowany!
— Chciałbym odpocząć — rzekł Świrski.
Szwajcar zaprowadził go do magazynu, skąd przez otwór, jemu tylko wiadomy, można było wymknąć się w pole.
— Chłodno tu, ale bezpiecznie — powiedział do Kazimierza. Życzył dobrej nocy i wyszedł, powłócząc nogami.
Świrski został sam, w ciemności. Zdawało mu się, że słyszy ciężki, niespokojny oddech; chciał zapytać: kto tam?... lecz spostrzegł, że to on sam dyszy. I nagle opanował go strach bezkształtny, bezdenny... Przypomniał sobie dwa słupy