Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc cóż?... więc cóż?... — szeptał ksiądz. — Nikogo nie zabiłeś?...
— Wydobyłem kolegę z więzienia... — odpowiedział tym samym tonem Świrski.
— Tego... tego, co to w piątek ktoś go wykradł?...
— Chrzanowskiego...
— Aha... aha!... Chwat jesteś... Choć zdaje się, że jesteś ścigany...
— Może robię kłopot księdzu proboszczowi?... — spytał Kazimierz, zrywając się z krzesła.
Ksiądz schwycił go za ręce i gwałtem posadził.
— Dajże spokój!... — rzekł. — Błogosławieni, którzy uwalniają niewinnych. Przecież świętego Piotra anioł wyprowadził z więzienia... Zostaniesz u mnie, jak długo podoba ci się... Zaraz dadzą obiad... Poznasz oryginalnego człowieka, choć... radzę być ostrożnym...
— Czy mógłbym przed obiadem wpaść na chwilę do panny Jadwigi?... — spytał Świrski, czując, że rumieni się.
— Panny Jadwigi niema, wyjechała na parę dni... Na obiadek mamy: sztukę mięsa z rydzami marynowanemi i pieczoną kaczkę z buraczkami... Na więcej nie stać biednego proboszcza...
Na wiadomość o wyjeździe Jadwigi Świrskiemu pociemniało w oczach. Energja, jaką jeszcze posiadał, opuściła go.
„Gdzież ja tu parę dni wytrzymam bez niej?...“ — pomyślał i zapytał głośno:
— A czy daleko pojechała?...
W tej chwili stuknęły drzwi, proboszcz podniósł się z krzesła i rzekł:
— Pan August Szulc... pan Lombarcki...
Świrski obejrzał się i spostrzegł mężczyznę silnie zbudowanego, z wojskowemi ruchami, przenikliwem spojrzeniem i rudawemi wąsikami, zakręconemi à la Wilhelm II-gi.
— Trochę... cośkolwiek nie wygląda pan ani na Augusta,