— Z tej świeżej miłości do Rosjan... I dopiero kiedy przekonacie się, że tak dobrze będą was dusić rewolucjoniści, jak i biurokracja, dopiero wówczas poprawicie nieopłakany błąd waszych ojców...
— Wolno wiedzieć jaki?... — wtrącił Kazimierz.
— Obiad, panowie... obiad... — odezwał się proboszcz, widząc we drzwiach pokojówkę.
— Więc powiem krótko — mówił Lombarcki. — W roku 1863-im Polacy mieli możność prosić króla pruskiego, ażeby Królestwo Polskie przyłączył do swoich posiadłości. Mieli możność i... odtrącili ją, szaleńcy!...
— No, chodźmy już, chodźmy... — nalegał proboszcz. — Dosyć tej polityki, na której my się nie rozumiemy. Dla nas Niemiec to zawsze Niemiec, wróg nieprzejednany...
Obiad był niezły, proboszcz jednak nie miał apetytu. Zato Lombarcki jadł i pił za dwóch i coraz pieprzniejsze opowiadał anegdotki. Świrski wypił przed obiadem dwa kieliszki wódki, później około butelki nieosobliwego piwa, a w końcu obiadu tyle przełknął wina, że się nawet ożywił. Po czarnej kawie uniwersalny ajent ślicznie podziękował proboszczowi i — odjechał.
— Co to za jeden?... — spytał Świrski.
— Czy ja wiem?... — odpowiedział markotnie proboszcz. — Niby to Polak z Poznańskiego, niby katolik... Przyjmuję go, bo ułatwił mi kupno czterech apostołów i Matki Boskiej, bardzo ładnie wyrzeźbionych, wymalowanych i — tanich. Uważam jednak, że najwięcej kręci on się między kolonistami niemieckimi, wspomina o kupnie i parcelacji jakiegoś wielkiego majątku, a jeżeli się nie mylę, parę lat temu czytałem w gazetach o jakimś Lombarckim, który w Poznańskiem ułatwiał komisji kolonizacyjnej nabywanie ziemi od Polaków. Ale czy to ten sam?... nie wiem.
Świrski, zarumieniony, z błyszczącemi oczyma, kręcił się na krześle i ledwie skończył proboszcz, zapytał go:
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.