— Jutro o tej porze powinniście być w Grudzie — rzekł ksiądz do chłopa.
— Jak Bóg pozwoli — odparł gospodarz. — Musimy trzymać się ścieżek, bo na drogach pełno wojska.
Kiedy Świrski odprowadzał księdza do wrót, spostrzegli około płota drobny cień.
— Litościwe państwo — jęknął cień — dajcie grosik nieszczęśliwemu podróżnemu... O, pan naczelnik...
Cień przypadł do Świrskiego i przyczepił mu się do ręki.
— Nie wie też pan naczelnik, gdzie jest pan kapitan Zajączkowski?...
Kazimierz poznał Staśka, i dreszcz nim wstrząsnął. Przypomniał sobie podejrzenia gajowego.
— Co ty tu robisz?... ty ciągle żebrzesz?...
— Szukam i szukam pana kapitana... — odparł Stasiek. — Żebym tak miał choć z parę złotych...
Świrski dał mu rubla i drobnych. Chłopak znowu pocałował go w rękę i — jakby rozpłynął się w ciemności.
— Co to za jeden?... skąd się tu wziął?... — zapytał ksiądz.
— Bardzo dwuznaczna figura!... — odpowiedział Kazimierz. — Ale z głodu nie powinienby zdychać.
Gdy Świrski pożegnał księdza i wrócił do chaty, namówił gospodarza, aby wyjechali nie o czwartej, lecz o drugiej po północy. Chłop, po namyśle, zgodził się i odprowadził Kazimierza do stodoły, życząc dobrego snu.
Od obiadu Świrski czuł nieprzyjemny chłód w całem ciele; teraz począł drżeć, aż chwilami zęby mu szczękały. Więc wydobył flaszkę z wódką od proboszcza, odkorkował i — wypił jednym tchem przynajmniej ze szklankę. Wódka była mocna, ale na Świrskim zrobiła wrażenie zimnej wody. Dreszcze nie ustały, tylko zaczęła go palić skóra, a w myślach robiło się coraz jaśniej, tak jasno, że nawet nie odczuwał ciemności, wypełniającej stodołę.
I otóż przy blasku tego mistycznego światła własne życie
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.