Kazimierza przedstawiało mu się z nowej strony, o której nawet nie przypuszczał, że istnieje.
Miał przed oczyma obóz Zajączkowskiego, właściwie tę jaskinię, w której pierwszy raz ułożył się na spoczynek. Widział ognisko, dokoła ciemne figury partyzantów; między nimi wyróżniał się człowiek w burce, z imbrykiem, człowiek, który mówił:
„Poco tu ten panicz?... Ja nie dowierzałbym paniczom... Niech takiego złapią, zaraz wszystko wygada i nawet sprowadzi żandarmów...“
On, Świrski... On wszystko wygada i nawet sprowadzi żandarmów!... I kto ośmielił się wyrzec coś podobnego?... Jakiś oberwaniec, z cerą miedzianej barwy i nigdy nieczesanemi włosami. On powiedział, ale... czy inni nie myśleli, tak jak on?...
Przecież Linowska, kiedy Władek miał jechać do Grudy, oświadczyła, że z łatwością ukryje Świrskiego. A dlaczego nie ukryła?... dlaczego pozwoliła mu wyjść z bandą Zajączkowskiego?... A co to powiedział gajowy Teofil o młodzieży, zajmującej się polityką?... że takim nie można ufać... A proboszcz dlaczego nie zatrzymał (powinien był zatrzymać gwałtem!), dlaczego nie zatrzymał go na probostwie, tylko zaprowadził na nocleg do chłopa i jak najprędzej radził wyjeżdżać?...
I to jest godne uwagi, że ksiądz Stanisław, choć niegdyś kochał go, dziś rozmawiał z nim ostrożnie... A ten Lombarcki, wprawdzie gadał dużo, ale zaraz po obiedzie zniknął, może ostrzeżony przez proboszcza?...
— Nikt mi nie ufa... wszyscy mnie o coś podejrzewają — szepnął do siebie Kazimierz. — A jeżeli posądzał mnie jakiś bandyta, Linowska, ksiądz, pruski ajent i nawet ten poczciwiec gajowy, czy więc podobna dziwić się, że Jadwiga uciekła przede mną i gotowa jest wyjść za Klemensa, którego przecie nikt nie podejrzewa...
Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.