O drugiej w nocy zbudził Kazimierza gospodarz, dał mu zimnego mleka, które go orzeźwiło, parę klajstrowatych bułek na drogę i — około trzeciej — wyjechali w kierunku Grudy.
Świrski uspokoił się nieco, ale czuł przykry smak w ustach i osłabienie. Było mu wszystko jedno: dokąd jedzie i czy zajedzie? Noc była ciemna, ale Świrskiemu zdawało się, że widzi słabe, mleczne światło. Chwilami miał wrażenie, że sanki stoją w miejscu, to znowu, że dojeżdża do Świerków i już spostrzega szare ściany stryjowskiogo pałacu. Gdy zaś chłop krzyknął: wio, maluśkie!... albo gdy sanki nagle poszły w zatokę, Kazimierz odzyskiwał przytomność i czuł, że serce bije w nim prędko a nieporządnie.
„Ja chyba muszę być niezdrów?...“ — pomyślał. W rzeczywistości był bardzo niezdrów, lecz, jak zwykle w podobnych wypadkach, nie zdawał sobie sprawy.
Po godzinie jazdy chłop stanął.
— Co to?... — zapytał Kazimierz.
— Wólka Szlachecka — odpowiedział gospodarz. — Może panicz wysiądą, to ja podjadę do wsi i zmiarkuję, czy niema strażników.
Kazimierz z trudnością wylazł z sanek, usiadł na jakimś kopcu, zapewne granicznym, i czekał. W jego głowie myśli płynęły mechanicznie, jak woda w strumieniu. Już nie miał żalu do Jadwigi, bo i za co?... Przecież on nie ożeniłby się z nią, to jasne; więc o cóż chodzi?... Dlaczego uboga pa-