Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili na obliczu panny Klary błysnęło coś, jak snop słonecznego światła, który rozdarł chmurę brzemienną piorunami.
— Nie na wszystko zgadzam się — ciągnęła pani Latter — ale dużo nad niemi myślę...
Fizjognomja panny Howard już wypogodziła się.
— Walka z przesądem jest trudna — odparła rozpromieniona nauczycielka — więc uważam za najwyższy triumf dla siebie, jeżeli czytelnicy choćby tylko zastanawiają się nad memi artykułami.
— Zatem rozumiemy się, panno Klaro.
— Najzupełniej.
— A teraz pozwoli pani zrobić sobie jedną uwagę? — zapytała przełożona.
— Proszę...
— Otóż, panno Klaro, dla dobra tej sprawy, której poświęciła się pani, niech pani będzie ostrożniejsza w rozmowach z uczenicami, osobliwie mniej rozwiniętemi i... z ich matkami...
— Sądzi pani, że zagraża mi jakie niebezpieczeństwo?... — zawołała panna Howard głębokim kontraltem. — Ja jestem zdecydowana na wszystko!...
— Na wszystko, rozumiem, ale chyba nie na to, ażeby przekręcano myśli pani. Przed chwilą była u mnie osoba, z którą pani na górze rozmawiała o samodzielności kobiet...
— Czy Korkowiczowa, ta piwowarka?... Gęś prowincjonalna!... — wtrąciła panna Howard tonem pogardy.
— Widzi pani, pani jest w tem położeniu, że może ją lekceważyć, ale ja muszę się z nią rachować!... I czy wie pani, jak ona skorzystała z rozmowy o samodzielności kobiet?... Oto żąda, aby jej córki uczyły się malować pastelami i grać na cytrze, a przedewszystkiem, ażeby jak najprędzej wyszły zamąż.
Panna Howard rzuciła się na kanapie.