— Nie podobają mi się te ciągłe spacery — rzekła, jakby do siebie, pani Latter.
— No, krewni, może jeszcze z prowincji... — wtrącił syn.
— Howard, to nieszczęście dla całej pensji — mówiła, wzdychając, pani Latter. — Ona musi się mieszać do wszystkiego, ona wam nawet przewraca w głowach...
— Mnie!... — roześmiał się pan Kazimierz. — Stara i brzydka, a przytem mądra. Ach, te baby piszące, te reformatorki...
— Przecież i ty chcesz być reformatorem...
Pan Kazimierz pochwycił matkę w objęcia i okrywając ją pocałunkami, mówił pieszczotliwie stłumionym głosem:
— A, mateczko, to się nie godzi... Jeżeli mateczka widzi we mnie takiego reformatora, który sąsiaduje z panną Howard, to już wolę wstąpić na kolej żelazną. Za dziesięć lat dojdę do kilku tysięcy rubli pensji, potem ożenię się, utyję... Bo może ja naprawdę jestem dla matuchny ciężarem?...
— Tylko tego nie mów, proszę cię.
— Dobrze, już nigdy nie powiem. Teraz na dobranoc pocałuję mamę w oczko, a teraz w drugie... Nie będę dziś na twojej herbatce, matuchno, muszę iść. Tak mi tu u was spokojnie, a tam...
— Gdzież idziesz?
— Wpadnę do teatru, a później wstąpię na kolację... Ach, jak mnie to czasami męczy!...
Znowu ucałował jej oczy, twarz i ręce, wychodząc, posłał jej z progu pocałunek i zniknął w poczekalni.
„Biedne dziewczęta — myślała pani Latter — jak one muszą szaleć za nim.“
Ode drzwi spojrzenie jej machinalnie padło na szufladę biurka, skąd niedawno dała synowi dwadzieścia pięć rubli. Wstrząsnęła się.
„Co?... Będę żałować tego, co jemu daję?... — myślała. — Więc ma wstąpić do służby na kolej?... Nigdy, póki ja żyję!“
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.