Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

się jej interesujący artykuł o tych... tam dzieciach... Przez ten czas Mania zbliżyła się do studenta i zaczęli półgłosem rozmawiać:
— Dowidzenia! — mówiła dziewczynka. — A we wtorek pan przyjdzie?
— Wątpi pani o tem?
— I odniesie pan Krasińskiego?
— Z objaśnieniami.
— Zapracuje się pan... Dowidzenia...
— Dowidzenia...
Student ledwie dotknął jej ręki, ale jak oni patrzyli na siebie!... Z taką braterską czułością, a przytem tak smutnie, jakby żegnali się na wieki, choć rozstawali się tylko do wtorku. Magdalena miała ochotę ucałować ich oboje, śmiać się z nimi, płakać, słowem — robić wszystko, czegoby od niej zażądali, tacy wydawali się jej piękni i nieszczęśliwi z tego powodu, że zobaczą się dopiero we wtorek.
W tej chwili panna Howard oddała zwitek papieru studentowi, który pożegnał ją dość niedbale i szybko wybiegł, zapewne sądząc, że może jeszcze raz spojrzy na Manię, która wyszła przed nim.
Panna Howard była promieniejąca. Znowu rzuciła się na fotel i patrząc w sufit, jakby tam snuły się jej marzenia, rzekła do Magdaleny:
— Przyszła pani na pogawędkę? Prawda, jaki to interesujący młody człowiek?... Lubię śledzić, kiedy w świeżej duszy kiełkuje i rozwija się jakaś wzniosła idea, albo uczucie...
— O, tak! — potwierdziła Magdalena, myśląc o studencie i Mani.
— Więc pani także dostrzegła?
— Naturalnie, to przecież jest widoczne...
Panna Howard zrobiła minkę skromnie zakłopotaną.
— Nie pojmuję doprawdy — mówiła zniżonym głosem — co mu się we mnie mogło podobać...