Magdalena drgnęła ze zdziwienia.
— Zapewne wspólność dążeń... poglądów... — ciągnęła, coraz bardziej rozmarzając się, panna Howard. — Tak, jest jakieś powinowactwo dusz... Ale nie mówmy o tem, droga panno Magdaleno, mówmy raczej o pani... Co za entuzjasta!... Jak on słucha moich artykułów... Ja, dopiero mając takiego słuchacza, zrozumiałam, że można — pięknie słuchać... Ale dość już o tem, panno Magdaleno, mówmy o pani. Czy może i pani ma jaką troskę?... Oryginalny młody człowiek!... Więc cóż panią do mnie sprowadziło? Zapewne także budzi się duszyczka... Prawda, że zgadłam? O, bo my, kobiety, jesteśmy szczególnemi istotami: gardzimy zwierzęcym tłumem mężczyzn, lecz jeżeli znajdzie się człowiek wyjątkowy... Pani ma coś na sercu, panno Magdaleno, mówmy o tem, co pani mi chce powiedzieć...
Magdalena była tak zmieszana, słysząc poetyckie szczebiotanie panny Howard, jakgdyby przerzucono ją do nieznanej okolicy. Więc to ona, ta sztywna, gniewna, a niekiedy złośliwa panna Howard, ta, której obawia się pani Latter, ta, która wypowiadała nieprzyzwoite rzeczy wobec młodego studenta?... Ona mówi o powinowactwie dusz i o sercowych troskach?...
Magdalena nie mogła pohamować się; wybuch, przygotowujący się od kilku dni, nastąpił. Upadła na kolana przed panną Howard, objęła ją za szyję i ucałowawszy kilka razy, rzekła drżącym głosem:
— Ach, pani, jaka pani dobra!... Ja myślałam, że pani jest tylko bardzo mądra, ale że nie ma serca. Ale co ja wyrabiam!... — dodała, zrywając się z klęczek i siadając na taburecie, obok fotelu.
— Entuzjastka... entuzjastka! — mówiła panna Howard pobłażliwie. — I któż jest ten, któremu powierzyłaś swoje serce?
— Pani myśli, że ja jestem zakochana?... Nie!...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.