Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

Po różowem obliczu panny Howard przesunął się cień niezadowolenia.
— Ja tylko chciałam — mówiła Madzia — porozmawiać z panią, bo pani jest taka rozumna, taka energiczna, a mnie bardzo potrzeba otuchy...
— Więc ma pani jakiś poważny zamiar? — zapytała panna Howard tonem mistrza, który zajmuje się udzielaniem wskazówek we wszystkich poważnych zamiarach.
— O, bardzo poważny! — mówiła gorączkowo Magdalena — tylko jest to tajemnica, którą muszę zabrać z sobą do grobu... Zresztą — dodała, głęboko odetchnąwszy — pani jest tak rozumna, a dziś przekonałam się, że i szlachetna, dobra, kochana...
— To jeszcze niepewne, figlarko!... — wtrąciła z uśmiechem panna Howard.
— O, bardzo kochana; przynajmniej ja ubóstwiam panią... Więc przed panią powiem wielką tajemnicę... Ja — wyszeptała Magdalena — muszę, chociażbym miała umrzeć, muszę wystarać się o pieniądze dla...
— Dla kogo? — zapytała zdumiona panna Howard.
— Dla pa - ni Lat - ter... — szepnęła jeszcze ciszej Magdalena.
Panna Howard wysoko podniosła ramiona.
— Ona panią o to prosiła?...
— Niech Bóg broni!... Ona nawet nie domyśla się...
— Więc ona potrzebuje pieniędzy, ta wielka dama?... — mówiła panna Howard.
Zapukano do drzwi.
— Wejść!
Wszedł służący i zawiadomił Magdalenę, że prosi ją panna Ada.
— Zaraz idę — odpowiedziała Magdalena. — Widocznie Bóg ją natchnął w tej chwili. Ale droga, najdroższa panno