— Zmiłuj się, co mówisz?... Ona cię jeszcze bardziej powinna kochać i będzie kochać...
— Mnie nikt nie kocha — szepnęła Ada.
— Ach, ty zabawna!... Ja pierwsza kocham cię tak, że za tobą skoczyłabym w ogień... Czy ty nie rozumiesz, że jesteś dobra jak anioł, mądra, zdolna, a nadewszystko... taka dobra, taka dobra... Przecież ktoby nie kochał takiej jak ty, nie miałby rozumu, ani serca... Najmilsza, złota, jedyna...
Wykrzyknikom towarzyszył deszcz pocałunków.
— Zawstydzasz mnie — odpowiedziała Ada, uśmiechając się ze łzami w oczach. — To ty jesteś najlepsza... Dlatego zaprosiłam cię tutaj i chcę cię prosić, ażebyś ostrożnie zaczęła namawiać Helę do wyjazdu zagranicę.
— Ja myślę, że jej nawet namawiać nie potrzeba.
— Ale widzisz — ze mną...
— Właśnie z tobą. Gdzież ona znajdzie lepsze towarzystwo i przyjaciółkę?
— Ona mnie nie lubi.
— Mylisz się, ona cię bardzo kocha, tylko ona jest trochę dziwna.
— Może lubiłaby mnie, gdybym była ubogą, a tak... jest zanadto dumna... Więc widzisz, Madziu, jak musimy z nią być ostrożne. Nic, nic... ani słówka o tych nieszczęśliwych pieniądzach.
— Bądź spokojna — odpowiedziała Magdalena. — Zaraz do niej pójdę i tyle nagadam o panu Dębickim, że sama przyjdzie podziękować ci za niego.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.